Na ekrany polskich kin wszedł właśnie film "W imię...". W skrócie to opowiada on o księdzu - homoseksualiście, który boryka się ze swoją orientacją seksualną i wiarą. Przede mną jawi się natychmiast wiele myśli, stąd niektórymi postanowiłem podzielić się z Wami.
Na początku może zapytam Was: W jakim celu kręci się w Polsce takie filmy? Po to aby uświadomić społeczeństwu pewne fakty? A może by wprowadzić temat do powszechnej dyskusji? By podburzyć część wyżej wymienionego tudzież zrobić na złość swojemu ojcu? Powodów może być mnóstwo, lecz czy nie lepiej zrobić film - dzieło jakiego polski iluzjon jeszcze nie widział? I nie mówię by całkowicie zmieniać tematykę! A jakże! Mówię o obrazie, który przyciągnąłby do kin rzeszę ludzi i to nie tylko w naszym kraju! Niestety stać nas wyłącznie na historię o "zwykłym", prowincjonalnym klesze.
Skoro to blog historyczny to weźmy pierwszą z brzegu postać, która przychodzi mi do głowy i jest związana z tematem. Marek Aureliusz Antoninus, bardziej znany jako Heliogabal - transseksualista na cesarskim tronie w III wieku naszej ery. Człowiek ten zamiast zajmować się polityką i rządzeniem, preferował organizować homoseksualne orgie, zasłynął z niecodziennych przyjęć dla swoich gości. (Tu odsyłam do różnych ciekawych opracowań na temat jego życiorysu.) Reżyser mógłby doskonale ująć jego stan psychiczny, różnego rodzaju zachowania, spróbować ukazać nam zagubionego człowieka, wewnętrznie rozdartego, jakim z pewnością był Heliogabal. Facet poślubił trzy kobiety, by w końcu znaleźć spokój w ramionach kochanka i zarazem niewolnika - Hieroklesa, a dodatkowo chciał dokonać czegoś niemożliwego w ówczesnym świecie - zmienić płeć. Czyż ta historia nie byłaby lepsza? Mamy problemy znacznie trudniejsze od problemów księdza z filmu, plus podajemy publiczności kogoś szerzej znanego niż nasz parochus Iksiński. Efekt mógłby być porażający. Na "Quo vadis" Kawalerowicza (o ile pamiętam najdroższy polski film) przyszło wielu widzów, dlaczego nie na "Heliogabala"? Z dobra promocją to nie tylko w Polsce by się sprzedał. Może jakiś Oscar wpadłby w nasze ręce? Kto wie... Przeczytałem ostatnio w "Dzienniku Zachodnim", że mamy trudności z wychowaniem dobrych scenarzystów, może sęk tkwi właśnie tutaj?
Wiem, wiem. Zarzucicie mi to, iż Heliogabal nie był kapłanem (choć historycy pewnie nie zgodziliby się ze mną, bo od Oktawiana każdy cesarz nosił tytuł Pontifex Maximus - Najwyższego Kapłana), więc dodam nie był kapłanem katolickim, a na tym reżyserce pewnie zależało. Nie wnikam, ale w zamian z kilku przykładów, które pukają do mych drzwi, przytoczę jeden i to z samej góry.
Pietro Barbo bardziej znany jako Paweł II nie przepadał zbytnio za tym imieniem. Po wyborze na Stolicę Piotrową w roku 1464 ten najprzystojniejszy papież w historii Kościoła pragnął panować jako Formozus (po grecku "przystojny"), niestety imię to przywodziło na myśl jednego z jego poprzedników, który zasłynął z tego co przytrafiło mu się po śmierci. (Ciało Formozusa (815-896) ekshumowano by wytoczyć mu proces sądowy na rozkaz jego następcy Stefana VI (VII) (896-897). Wydarzenie to przeszło do historii pod nazwą "trupiego synodu".) Następnie wybrał imię Marco - to znów kojarzyło się z weneckim okrzykiem bojowym. I tak Pietro został Pawłem, choć sam nazywał siebie Narcyzem, ponieważ kochał przeglądać się w lustrze świadom swego piękna.
Sama sylwetka papieża jest pokazywana w wyłącznie negatywnym świetle, co do końca nie jest prawdą (Paweł II nie dopuszczał symonii czy ograniczał korupcję), lecz nie będę tutaj się nad tym rozwijał. Skupię się tylko na kilku faktach. Ten Następca Chrystusa na ziemi był hedonistą, homoseksualistą, uwielbiał przyglądać się torturowaniu młodych, pięknych chłopców. Jednym słowem - idealny byłby z niego bohater filmowy. A scena śmierci dorównałaby słynnemu "zabójstwu pod prysznicem" z "Psychozy" Hitchcocka czy groteskowemu finałowi "Doktora Strangelove" Kubricka, w której pilot eksploduje razem z bombą wymachując kapeluszem. A dlaczego dorównałaby? Legend na temat odejścia papieża na tamten świat jest mnóstwo i mimo, że nie jestem zwolennikiem mieszania faktów i mitów (tak jak to dzieje się w serialu o Borgiach) to tutaj uczyniłbym wyjątek. Oficjalnie zmarł na atak apopleksji lub został uduszony, lecz z dużą dozą prawdopodobieństwa - jak podaje Gerard Noel w swej książce "Występni papieże renesansu" - "do śmierci Pawła II przyczyniły się nieumiarkowane igraszki z jednym z jego ulubionych chłopców po zjedzeniu zdecydowanie zbyt dużej ilości melonów" (które uwielbiał), dodajmy jeszcze, że na głowie miał najcięższą tiarę świata, za którą zapłacił 120 000 dukatów, co czyniło ją najdroższą w historii. Czyż nie piękne? Patrząc na powodzenie "Rodziny Borgiów" to sukces takiego filmu należałoby liczyć w grubych milionach. Może brakowałoby w nim jakiś transcendentnych przeżyć, ale czy to naprawdę obchodzi współczesnego widza?
Reasumując po części, bo sami sobie macie wyrobić zdanie a nie na moje patrzeć. Film polski stoi na dnie niczym załoga batyskafu Trieste na dnie Rowu Mariańskiego. Reżyserzy kręcą filmy typu "Pokłosie" czy "W imię...", bo chcą skłócić skłóconych Polaków. W imię czego? Aktorzy robią za ekspertów życia codziennego oraz duchowego i doradzają Kowalskiemu, który zarabia 1200 złotych, jak ma żyć. Pan Lis może zaprosić do studia właśnie takiego "fachowca" i odhaczyć jeden odcinek. Jak zwykle zajmujemy się tematami zastępczymi (choć nie twierdzę, że problemy takich ludzi jak "ksiądz Chyra" nie mają być dla nich ważne) zamiast realnymi problemami (gospodarczymi przede wszystkim). Prawa strona chce by wszystko było takie jak wieki temu, a jak mówią Czesi "to se neda". "Bagno" nie wie, w którą stronę ruszyć. Lewa chce by Polska była laicka w 100%, a na razie "to se neda", więc ja powtórzę za carem Aleksandrem II Romanowem "Porzućcie marzenia Panowie, porzućcie marzenia!" i zabieram się do ożywienia tego bloga. : )