wtorek, 13 września 2011

Wielgachne nieloty ciernistych krzewów

Australijskie lato 1932 roku było wyjątkowo gorące. Busz na przemian płonął i usychał z pragnienia a zdesperowani farmerzy między jednym a drugim łykiem taniej whisky gapili się w niebo czekając na deszcz. Wiatraki napędzające studnie goniły resztkami sił. Susza, podobnie jak Wielki Kryzys, nie bardzo chciała jednak minąć.

Taka sceneria stanowiła tło niezwykłej wojny, wojny, w której człowiek po raz kolejny stanął przeciwko dzikiej naturze i chyba po raz pierwszy przegrał z kretesem.

W czasie wspomnianej suszy do lokalnych władz w zachodniej Australii zaczęły napływać petycje od farmerów, którzy domagali się różnych rzeczy. Oprócz tradycyjnych i niemożliwych do spełnienia żądań w rodzaju "natychmiastowego sprowadzenia opadów" czy "wypłacenia znaczących subwencji gospodarstwom poszkodowanym przez żywioł", dość często pojawiały się skargi na szalejące... strusie. Nie, nie pomyliliście się - strusie. Cierpiące z powodu braku pożywienia i wody zwierzęta kierowały się w stronę ludzkich siedzib, tratując uprawy i niszcząc pomniejsze zabudowania.

Nikogo z australijskich środowisk rządowych nie trzeba było w owym czasie przekonywać, że szybkie i dobrze zorganizowane oddziały strusi emu potrafią być śmiertelnym zagrożeniem. Temu człowiekowi z trudem udało się ujść z życiem przed atakiem tylko jednego zwierzęcia...


W celu uporania się z plagą zwierząt i zarazem wykazania się przed wyborcami sukcesem w walce z suszą, Wielkim Kryzysem i takimi tam, rząd wysłał przeciw strusiom żołnierzy z Królewskiego Australijskiego Regimentu Artylerii, zwanego potocznie "Snajperami z 9 mil". Tak oto wybuchła Wielka Wojna Emu. Wojska australijskie, uzbrojone m.in. w karabiny maszynowe Lewisa stanęły naprzeciw 20 tysięcy strusi.

Podstawowym problemem Australijczyków była mała mobilność - biegnący struś osiąga bowiem prędkość 50 kilometrów na godzinę, zaś biegnący żołnierz niekoniecznie. Wojna miała więc charakter typowo podjazdowy a do starć dochodziło gdy tylko "Snajperom" udało się podjechać wystarczająco blisko stada strusi. Każda ze stoczonych potyczek wyglądała mniej więcej tak:


Faza 1 - zmęczony upałem oddział australijski podkrada się do strusi
Faza 2 - Australijczycy strzelają do strusi, zabijając kilka i kilka raniąc
Faza 3 - strusie uciekają

Strusie w tej wojnie przyjęły strategię wyczerpania przeciwnika, co zdecydowanie im się powiodło. Co więcej - zasadzki na zwierzęta urządzano z reguły w pobliżu farm, więc ranne zwierzęta często salwowały się ucieczką przez pobliskie pola uprawne, dokumentnie je tratując. Farmerzy byli szczęśliwi jak nigdy...

W efekcie, zmęczeni bezowocną kampanią Australijczycy wycofali się do swojej bazy, zaś strusie nadal hasały po polach i zagrodach, odnosząc strategiczny sukces w tej wojnie. Pokonani byli pełni szacunku dla zwycięzców - ich dowódca, major Meredith powiedział nawet publicznie:

"gdybyśmy tylko mieli dywizję tych ptaków zdolnych do przenoszenia pocisków, mogłaby ona sprostać każdej armii świata. One mogą stawać naprzeciw karabinów maszynowych mając niewrażliwość czołgów. Są niczym Zulusi..."
Jako ciekawostkę dodam, że w australijskim parlamencie odbyła się specjalna debata na temat tej wojny, podczas której premier musiał się gęsto tłumaczyć z niepowodzenia, poniesionych wydatków i takich tam. Parlamentarzystów interesowało między innymi, czy uczestnicy wojny otrzymają z tej okazji pamiątkowe medale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz